wtorek, 4 marca 2014

Rozdział 86

(Lana)
- On umiera -dokończyłam za nią, łzy mi spłynęły po policzkach.
Victor bez słowa wyciągnął swoją broń i  wycelował...  zacisnęłam ręce w pięści ... strzelił. Ale usłyszałam tylko coś jakby ktoś rozbijał butelkę.
- Dean! Daj mi swoją broń! -krzyknął do chłopaka
- Ale szefie.. -zająkał się 
- Dean! - krzyknał Victor przeraźliwym głosem
- Nie!  - chłopak wyrwał ojczymow bron i rzucił na podłogę - panu sie w głowie poprzewracało, pomagałem ale bez przesady nie mogę pozwilić na to, żeby ktos zabijał szesnastolatki!
Victor szybkim ruchem wyjał zza pasa nóż
- Albo w tej chwili dasz mi swoją bron albo cie zabije, prosty wybor - powiedział z furia, w głosie. W drzwiach pojawił sie Jerry/Jerome .. młodszy brat Deana
- Dean.. nie dodawaj oliwy do ognia -powiedział cichym głosem, bał się.
- Jerome! Ty też lepiej uciekaj! -krzyknał do niego brat - On i tak cie zabije
W tym momencie ostrze noża przebiło chłopaka w miejscu serca. Padł na podłogę, Jerome widząc to po porstu uciekł, moze wiedział, ze z nim nie należy zadzierać, może nie wiedział co zrobić. Victor podszedł do wykrwiającego się chłopaka i szturchnał go nogą, wyciągnął z jego kieszeni pistolet.
- A trzebabyło słuchać... -powiedział i odwrócił się do nas - W końcu , zapłacisz za to, że mnie wydałaś - Victor po raz drugi wycelował we mnie. Zamknęłam oczy, zacisnęłam ręce w pieści i zaczęłam głeboko oddychać, ciesząc się ostatnimi wdechami powietrza. Nagle wszystko stało sie szybko. Usłyszałam huk, poczułam upadające szkło nade mną i jakby ktoś wbiegał do pokoju, usłyszałam też strzał i poczułam ból. Nie był taki jak się spodziewałam, był nawet znośny. Chodź ręki nie czułam w ogóle. Otworzyłam oczy ktoś mną szarpał. Znaczy zdawało mi się, że ktoś mną szarpie tak na prawdę ktoś kombinował mi ze sznurkami, dopiero potem rozpoznałam w tym człowieku  pana Watsona, przyjaciela mojego taty. Rozwiązał mi ręce, pokręciłam trochę nimi żeby złapać normalne czucie, miałam je już obtarte. Ranna ręka bolała jak diabli z każdą chwilą ból się nasilał. Ktos pomachał mi przed oczami. Czarne plamy. Tyle co widziałam i jakiś nieokreślony ruch. Świat wokó wirował. Watson rozwiązywał Lulu gdy odzyskałam jakotaą świadomość zeby się podnieść.Złapałam Lulu za ręke i jakimś cudem wybiegłyśmy z pokoju, gdzie pan Watson siłował się z Victorem, który budowa no.. chuchermkiem nie był. W korytarzu zobaczyłam że mój tato leje jakiegoś faceta.Jak ja się ucieszyłam, ze go widze.  Przebiegłyśmy obok nich, i schodami wpadłyśmy na grupkę sługusów Victora. Jeden rzucił się na mnie i mnie przewrócił a Lulu została przyparta do ściany. Jeśli tylko mogłam kopałąm go byle gdzie i biłam, w końcu udało mi się kopnąć oprawce w krocze, ten sie zaczął zwijać z bólu. Potem się rzuciłam na tego kolesia który krępował Lulu, ona mi pomogła i obaj w końcu leżeli i kwiczeli. Schodami na dół wpadłyśmy do wielkiego holu. Na przeciwko było wyjście, a za nim mimo że byłą noc sbyło jasno.  Wszystko przez światła radiowozów. Wybiegłyśmy z budynku. Porsto w ramiona Louisa.
- Lana...  - szepnął i nie zważajac na moje liczne plamy krwi rozpiał bluzę i zapiał tak żeby obejmowała też mnie. Cudownie było czuć jego ciepło, jego zapach. Dopiero teraz pozwoliłam sobie na płacz. On widząc to przycisnał mnei mocniej do siebie.- Nie płacz, słyszysz? Kochanie nie płacz.... Już jest dobrze.... Jesteś bezpieczna...- objął mnie mocno, nie potrafiłam przestać płakać, po prostu nie potrafiłam łzy same się ze mnie wylewały. Łzy strachu, szcześcia i smutku. 
- Louis ja... - zaczęłam, ale ten tylko na mnie popatrzył i lekko pocałował w czoło
- Teraz nic ci już nie grozi...
Z budynku wyszedł mój tato prowadząc z przodu Victora.
- Jeszcze sie policzymy  - syknał do mnie. Popatrzyłam na Louisa który położył moją głowę na sowim ramieniu. Po chwili mnie puścić i zaprowadził do jakiegos kamienia. Podał mi chusteczkę. Nie chciałam myśleć nawet co by było gdyby w tym momencie nie zostałą wybita szyba. przyłożyłam chusteczkę do skroni, nowa rana która krwawiła jak nie wiem potrzebowała czegoś wiecej niż chusteczki, a chociażby plastra, ale niestety tylko to było. Chciałam już wrócić do domu, chciałam po prostu się obudzić z tego snu. Wpatrywałam się w ziemię zaciskając oczy i starając się uspokoić. Podniosłam głowę i zobaczyłam Louisa wpatrujacego sie we mnie.  Z chwili na chwilę coraz bardziej docierało  do mnie co się stało, co mogło by się stać, co mogłabym stracić,  a raczej kogo. Teraz dopiero sobie uśiwadomiłam, że teraz mogłabym już nie żyć, nigdy już nie miałabym wtedy go zobaczyć, nigdy. Wstałam i wtuliłam się w mojego chłopaka.
- Nie puszczaj mnie -powiedziałam szeptem
- Nie zamierzam - odpowiedział



(Tom)
*w tym samym czasie*
- Nathan słyszysz mnie? - pytałem trzymając go za rękę, chciałem czuć czy uścisk słabnie, jęknął - Jezu stary, trzymaj się zaraz karetka przyjedzie zabiorą cię.
- Za.. za późno.. - wyjęczał słabym głosem powoli mrugając
- Jakie za późno... Dasz rade! - popatrzyłem an niego to na wejście modląc się żeby już ktoś się nim zajął
- Tom... - uslyszałem, poatrzyłem na chłopaka, jego biała bluzka teraz była czerwona w miejscu na klatce piersiowej gdzie tkwiła kula - Jeśli .. jeśli cos pójdzie nie tak... - przełknął ślinę, widać , że mówienie sprawiało mu trudności.  Z dala usłyszałem szybkie kroki kroki. Lulu. - kochasz ją... proszę zaopiekuj się .... Lulu ...
- Nathan... - powiedziała klękając obok nas 
- Lulu... -prerwał jej - kocham cię ...
W tym samym momencie zamknał oczy a jego uścisk zelżał.
- Ja ciebie też..  - powiedziała siląc isę na opanowanie Lulu, ale po chwili już zaczęła płakać. Gdzieś  na podwórku zrobił się szum, pojawiło się więcej świateł. Przyjechałi. Tylko cholera czemu  nie pare minut wcześniej. - Nathan prosze ... nie rób mi tego... Nath...-  Gdy sanitaruisze próbowali wnieść Nathana na nosze odciągnałem spakinowaną Lulu od niego.
- Lulu ... - popatrzyłem na zapłakaną dziewczyne, co mogłem powiedzieć, nic. Łzy same mi sie, cisneły na oczy. Chciałem ją stamtąd zabrać ale uparła się żeby jechać... Wróciłem do chłopaków musiałem ich zawiadomić o rozwoju sytuacji. Osobiście. Z szacunkiem dla Nathana Jamesa Sykesa.

*Koniec*


___________________________________________________________
Sooł teraz więc to już koniec...
Zakonczenie wyszło mi jako takie nie jestem specjalistą taką jak Iza ale wiecie... 
Zapraszam na notkę, którą dodam gdy będą przynajmniej 4 komentarze =]

  


5 komentarzy:

  1. Na końcówce prawie się poryczałam, cudowne, a teraz dawajcie 4 komentarze bo ja chcę tą notką

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawe końcówka była wzruszająca, tylko czemu taki koniec?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu rycze musiałaś zabijać Nathana i to już koniec pamietam jak to wszystko zacxynałaś o mausiu ja już chvem notke koffam <333

    OdpowiedzUsuń
  4. To już? Serio?! Dlaczego mój ulubieniec z tego opowiadania nie żyje?! Dlaczego mój ulubieniec ogólnie z TW nie żyje?!
    Ale rozdział jest zajebisty ^^ <3 KC
    ~ Anoma Noma

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak możesz mi to robić!
    Ja tu się cieszę, że Louis i Lana s a razem szczęśliwi, a ty mi z takim zakończeniem wyjeżdżasz?!
    Jak czytałam to na lekcji to ryczałam! :(((((((
    Mam focha..... Zaraz przychodzę z patelnią!

    OdpowiedzUsuń