(Lana)
- On umiera -dokończyłam za nią, łzy mi spłynęły po policzkach.Victor bez słowa wyciągnął swoją broń i wycelował... zacisnęłam ręce w pięści ... strzelił. Ale usłyszałam tylko coś jakby ktoś rozbijał butelkę.
- Dean! Daj mi swoją broń! -krzyknął do chłopaka
- Ale szefie.. -zająkał się
- Dean! - krzyknał Victor przeraźliwym głosem
- Nie! - chłopak wyrwał ojczymow bron i rzucił na podłogę - panu sie w głowie poprzewracało, pomagałem ale bez przesady nie mogę pozwilić na to, żeby ktos zabijał szesnastolatki!
Victor szybkim ruchem wyjał zza pasa nóż
- Albo w tej chwili dasz mi swoją bron albo cie zabije, prosty wybor - powiedział z furia, w głosie. W drzwiach pojawił sie Jerry/Jerome .. młodszy brat Deana
- Dean.. nie dodawaj oliwy do ognia -powiedział cichym głosem, bał się.
- Jerome! Ty też lepiej uciekaj! -krzyknał do niego brat - On i tak cie zabije
W tym momencie ostrze noża przebiło chłopaka w miejscu serca. Padł na podłogę, Jerome widząc to po porstu uciekł, moze wiedział, ze z nim nie należy zadzierać, może nie wiedział co zrobić. Victor podszedł do wykrwiającego się chłopaka i szturchnał go nogą, wyciągnął z jego kieszeni pistolet.
- A trzebabyło słuchać... -powiedział i odwrócił się do nas - W końcu , zapłacisz za to, że mnie wydałaś - Victor po raz drugi wycelował we mnie. Zamknęłam oczy, zacisnęłam ręce w pieści i zaczęłam głeboko oddychać, ciesząc się ostatnimi wdechami powietrza. Nagle wszystko stało sie szybko. Usłyszałam huk, poczułam upadające szkło nade mną i jakby ktoś wbiegał do pokoju, usłyszałam też strzał i poczułam ból. Nie był taki jak się spodziewałam, był nawet znośny. Chodź ręki nie czułam w ogóle. Otworzyłam oczy ktoś mną szarpał. Znaczy zdawało mi się, że ktoś mną szarpie tak na prawdę ktoś kombinował mi ze sznurkami, dopiero potem rozpoznałam w tym człowieku pana Watsona, przyjaciela mojego taty. Rozwiązał mi ręce, pokręciłam trochę nimi żeby złapać normalne czucie, miałam je już obtarte. Ranna ręka bolała jak diabli z każdą chwilą ból się nasilał. Ktos pomachał mi przed oczami. Czarne plamy. Tyle co widziałam i jakiś nieokreślony ruch. Świat wokó wirował. Watson rozwiązywał Lulu gdy odzyskałam jakotaą świadomość zeby się podnieść.Złapałam Lulu za ręke i jakimś cudem wybiegłyśmy z pokoju, gdzie pan Watson siłował się z Victorem, który budowa no.. chuchermkiem nie był. W korytarzu zobaczyłam że mój tato leje jakiegoś faceta.Jak ja się ucieszyłam, ze go widze. Przebiegłyśmy obok nich, i schodami wpadłyśmy na grupkę sługusów Victora. Jeden rzucił się na mnie i mnie przewrócił a Lulu została przyparta do ściany. Jeśli tylko mogłam kopałąm go byle gdzie i biłam, w końcu udało mi się kopnąć oprawce w krocze, ten sie zaczął zwijać z bólu. Potem się rzuciłam na tego kolesia który krępował Lulu, ona mi pomogła i obaj w końcu leżeli i kwiczeli. Schodami na dół wpadłyśmy do wielkiego holu. Na przeciwko było wyjście, a za nim mimo że byłą noc sbyło jasno. Wszystko przez światła radiowozów. Wybiegłyśmy z budynku. Porsto w ramiona Louisa.
- Lana... - szepnął i nie zważajac na moje liczne plamy krwi rozpiał bluzę i zapiał tak żeby obejmowała też mnie. Cudownie było czuć jego ciepło, jego zapach. Dopiero teraz pozwoliłam sobie na płacz. On widząc to przycisnał mnei mocniej do siebie.- Nie płacz, słyszysz? Kochanie nie płacz.... Już jest dobrze.... Jesteś bezpieczna...- objął mnie mocno, nie potrafiłam przestać płakać, po prostu nie potrafiłam łzy same się ze mnie wylewały. Łzy strachu, szcześcia i smutku.
- Louis ja... - zaczęłam, ale ten tylko na mnie popatrzył i lekko pocałował w czoło
- Teraz nic ci już nie grozi...
Z budynku wyszedł mój tato prowadząc z przodu Victora.
- Jeszcze sie policzymy - syknał do mnie. Popatrzyłam na Louisa który położył moją głowę na sowim ramieniu. Po chwili mnie puścić i zaprowadził do jakiegos kamienia. Podał mi chusteczkę. Nie chciałam myśleć nawet co by było gdyby w tym momencie nie zostałą wybita szyba. przyłożyłam chusteczkę do skroni, nowa rana która krwawiła jak nie wiem potrzebowała czegoś wiecej niż chusteczki, a chociażby plastra, ale niestety tylko to było. Chciałam już wrócić do domu, chciałam po prostu się obudzić z tego snu. Wpatrywałam się w ziemię zaciskając oczy i starając się uspokoić. Podniosłam głowę i zobaczyłam Louisa wpatrujacego sie we mnie. Z chwili na chwilę coraz bardziej docierało do mnie co się stało, co mogło by się stać, co mogłabym stracić, a raczej kogo. Teraz dopiero sobie uśiwadomiłam, że teraz mogłabym już nie żyć, nigdy już nie miałabym wtedy go zobaczyć, nigdy. Wstałam i wtuliłam się w mojego chłopaka.
- Nie puszczaj mnie -powiedziałam szeptem
- Nie zamierzam - odpowiedział
(Tom)
*w tym samym czasie*
- Nathan słyszysz mnie? - pytałem trzymając go za rękę, chciałem czuć czy uścisk słabnie, jęknął - Jezu stary, trzymaj się zaraz karetka przyjedzie zabiorą cię.- Za.. za późno.. - wyjęczał słabym głosem powoli mrugając
- Jakie za późno... Dasz rade! - popatrzyłem an niego to na wejście modląc się żeby już ktoś się nim zajął
- Tom... - uslyszałem, poatrzyłem na chłopaka, jego biała bluzka teraz była czerwona w miejscu na klatce piersiowej gdzie tkwiła kula - Jeśli .. jeśli cos pójdzie nie tak... - przełknął ślinę, widać , że mówienie sprawiało mu trudności. Z dala usłyszałem szybkie kroki kroki. Lulu. - kochasz ją... proszę zaopiekuj się .... Lulu ...
- Nathan... - powiedziała klękając obok nas
- Lulu... -prerwał jej - kocham cię ...
W tym samym momencie zamknał oczy a jego uścisk zelżał.
- Ja ciebie też.. - powiedziała siląc isę na opanowanie Lulu, ale po chwili już zaczęła płakać. Gdzieś na podwórku zrobił się szum, pojawiło się więcej świateł. Przyjechałi. Tylko cholera czemu nie pare minut wcześniej. - Nathan prosze ... nie rób mi tego... Nath...- Gdy sanitaruisze próbowali wnieść Nathana na nosze odciągnałem spakinowaną Lulu od niego.
- Lulu ... - popatrzyłem na zapłakaną dziewczyne, co mogłem powiedzieć, nic. Łzy same mi sie, cisneły na oczy. Chciałem ją stamtąd zabrać ale uparła się żeby jechać... Wróciłem do chłopaków musiałem ich zawiadomić o rozwoju sytuacji. Osobiście. Z szacunkiem dla Nathana Jamesa Sykesa.
*Koniec*
___________________________________________________________
Sooł teraz więc to już koniec...
Zakonczenie wyszło mi jako takie nie jestem specjalistą taką jak Iza ale wiecie...
Zakonczenie wyszło mi jako takie nie jestem specjalistą taką jak Iza ale wiecie...
Zapraszam na notkę, którą dodam gdy będą przynajmniej 4 komentarze =]
Na końcówce prawie się poryczałam, cudowne, a teraz dawajcie 4 komentarze bo ja chcę tą notką
OdpowiedzUsuńNaprawe końcówka była wzruszająca, tylko czemu taki koniec?
OdpowiedzUsuńJezu rycze musiałaś zabijać Nathana i to już koniec pamietam jak to wszystko zacxynałaś o mausiu ja już chvem notke koffam <333
OdpowiedzUsuńTo już? Serio?! Dlaczego mój ulubieniec z tego opowiadania nie żyje?! Dlaczego mój ulubieniec ogólnie z TW nie żyje?!
OdpowiedzUsuńAle rozdział jest zajebisty ^^ <3 KC
~ Anoma Noma
Jak możesz mi to robić!
OdpowiedzUsuńJa tu się cieszę, że Louis i Lana s a razem szczęśliwi, a ty mi z takim zakończeniem wyjeżdżasz?!
Jak czytałam to na lekcji to ryczałam! :(((((((
Mam focha..... Zaraz przychodzę z patelnią!